W ostatnim czasie panuje moda na poruszanie kontrowersyjnych tematów na SEO blogach. Zaczęło się od publikacji opinii prawnika na temat depozycjonowania strony, później niezbyt przyjemnym nazwaniem osób rozliczających się za efekty. W ostatnich dniach Cezary Glijer podjął ciekawy temat odpowiedzialności za skutki pozycjonowania, na który odpowiedział już m.in. Krzysztof Ziółkowski.
Kto jest winny? Pozycjoner czy wyszukiwarka?
Przede wszystkim zacznę od tego, że my, pozycjonerzy, podejmując się pozycjonowania stron klientów, doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, jak nieprzewidywalne mogą być efekty naszej pracy. A wszystko właśnie za sprawą Google, które nie jest zbyt chętne do udzielania nam informacji na temat tego, co uznaje za „dozwolone”, a czego nie. Mało to razy słyszeliśmy/czytaliśmy „po co mam to zmieniać, skoro konkurencja robi to samo i ma się dobrze?„, „czemu mi się oberwało, a innym nie? przecież całe top 10 tak robi”? To, komu się oberwie, to teraz zwykła loteria i jedyne, o co można się postarać to to, żeby zminimalizować ryzyko nałożenia kary na strony będące pod naszą opieką. Czyli w skrócie – jak mocno będziemy naginać wytyczne/wskazówki Google dla webmasterów.
A może klient?
Przeczytałam też opinię o tym, że to klient ponosi winę – oczywiście jeśli został poinformowany o ryzyku, jakie niesie za sobą pozycjonowanie jego strony. Ponoć skoro klient wyraził zgodę na podjęcie takiego ryzyka, to sam jest sobie winien. Ale czy samo edukowanie klienta w tym zakresie wystarczy do tego, aby to na niego zrzucić pełną odpowiedzialność za ewentualne filtry? Czy to wystarczy do tego, aby nawalać linkami skąd popadnie, a w razie nałożenia na nas „mandatu za zbyt szybką jazdę” umyć od tego ręce? Bądźmy poważni…
To pozycjoner jest winny
Moim zdaniem to pozycjoner jest winny ewentualnym karom od wyszukiwarek, ale pod jednym warunkiem – że to on w całości wykonuje działania związane z pozycjonowaniem. W końcu nietrudno o klienta, który w pewnym momencie może sam próbować nam „pomóc” linkami i uważam, że ryzyko takiej sytuacji jest nawet większe niż tego, że konkurencja będzie próbowała nas depozycjonować. Do tego dochodzą sytuacje, w których klient wykonując prace nad stroną, nieświadomie coś popsuje (np. wstawi noindex), a wtedy momentalnie odczujemy to na pozycjach i nie będzie tu mowy o naszej winie.
Dlatego klient jest winny tylko wtedy, jeśli sam nabroi, a pozycjoner – jeśli kara będzie efektem jego pracy. W końcu klient powierzający nam swoją stronę, darzy nas pełnym zaufaniem i wierzy, że wykonamy naszą pracę na jak najwyższym poziomie, zgodnie z naszą wiedzą i doświadczeniem. Niestety jest jedno ALE… nie zdecydowałabym się na zamieszczenie w umowie zapisu regulującego sposób, w jaki odpowiem za ewentualny filtr. Dlaczego?
Klient nie ma wystarczającej wiedzy do tego, aby wiedzieć, czy spadek pozycji jest efektem zmiany w algorytmie, czy kary od Google. Jeśli nastąpiła zmiana algorytmu to zadaniem pozycjonera jest „odkrycie” tych zmian i zastosowanie ich w kolejnych działaniach, aby odzyskać wysokie pozycje. Nie ma tu zatem mowy o odpowiedzialności po żadnej stronie – po prostu zmieniają się zasady gry i trzeba się do nich dopasować. Natomiast jeśli mamy do czynienia z filtrem czy banem to sprawa jest jasna.
Ale skąd klient może wiedzieć, w czym problem? Sama miałam sytuacje, w których byłam pytana o spadki o 1-2 oczka z prośbą o zmianę strategii pracy, albo po kilku tygodniach pracy klient był zdziwiony, że nie jest jeszcze w top 10. I takie pytania padają od klientów, którzy na początku współpracy zostali poinformowani o tym, kiedy i jakich efektów się spodziewać, skąd wynikają drobne zmiany w pozycjach itp. Ale nie ma się co dziwić – my specjalizujemy się w SEO, a klienci w swoich dziedzinach. A dopóki klient nie specjalizuje się w naszej branży, zapis w umowie obarczający pozycjonerów odpowiedzialnością za efekty pracy, będzie powodował mnóstwo nieporozumień, bo klient mówi jedno, a ja drugie. A jeśli do tego dochodzą jego działania bądź działania konkurencji, to już w ogóle robi się niezłe zamieszanie z udowadnianiem, kto np. pozyskał szkodliwe linki.
Diagnoza: filtr. Co teraz?
Jak to pogodzić, skoro pozycjoner ponosi odpowiedzialność za efekty swojej pracy, ale regulowanie tego zapisami w umowie może powodować więcej problemów niż to warte? Moim zdaniem dobrym rozwiązaniem jest zaproponowanie klientowi pewnego rodzaju wynagrodzenia polegającego na tym, że w okresie od nałożenia do zdjęcia filtra, postaramy się o pozyskanie z innych źródeł ruchu zbliżonego do tego, jaki powinno wygenerować Google z bezpłatnych wejść. Może to być więc np. Google AdWords. Takie rozwiązanie ma oczywiście sens tylko w momencie, kiedy klient nadal ma nam płaci i nie jest to płatność wyłącznie za efekt. Inną opcją jest wstrzymanie płatności do momentu pozbycia się kary, albo chociaż zaproponowanie sporego rabatu. Wszystko po to, aby klient czuł, że bierzemy na siebie odpowiedzialność za nasze „błędy”, mimo że umowa tego nie reguluje… i abyśmy my mieli czyste sumienie.
Jakie inne rozwiązania proponujecie, albo już stosowaliście?