Google systematycznie zaskakuje nas kolejnymi informacjami o tym, jakie zwierzaki już wypuściło, co planuje, jakie ma podejście do poszczególnych rodzajów linków itp. Problem w tym, że często przekazywanie newsów o SEO przypomina głuchy telefon, kiedy to oficjalne anglojęzyczne źródło mówi jedno, pierwsze polskie wpisy podają zmodyfikowaną (wyolbrzymioną lub po prostu błędnie przetłumaczoną) informację, a część odbiorców ogranicza się do przeczytania tytułu i ewentualnie zajawki, przekazując je dalej. Tak powstaje wiele mitów krążących w branży.
Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że błędów nie popełnia tylko ten, kto nic nie robi i pewnie sama też zaliczyłam takie wpadki, jednak są osoby czy serwisy, które notorycznie przekazują informacje nie w pełni zgodne z tym, co faktycznie powiedziano czy napisano. Dlatego dzisiejszym nietypowym wpisem chciałabym zwrócić uwagę na to, aby trafiając na jakiegoś przełomowego newsa, poświęcić chwilę na pełne zapoznanie się z jego treścią i obowiązkowo zweryfikować go u źródła, czyli najczęściej w oryginalnych wypowiedziach Johna Muellera czy Garry’ego Illyesa. Oczywiście i tu trzeba brać poprawkę na to, że po 1. osoby reprezentujące Google przekazują nam dokładnie to, co chcą, a po 2. zdarza się, że ich wypowiedzi są niespójne. Na to jednak nic nie poradzimy, dlatego skupmy się na tym, aby nie widzieć całego SEO w kolorach białym i czarnym, tylko wniknąć nieco w temat i nie przedstawiać go za każdym razem w skrajny sposób.
Oto kilka przykładów:
- nie trzeba zrzekać się linków site-wide – czyżby? Zacznę od tego, że zdanie zostało wyrwane z kontekstu. Chodzi o pierwsze pytanie z tego webinaru, w którym jeden z uczestników jest nauczycielem i prowadzi bloga, a wśród czytelników znajdują się m.in. jego uczniowie. Ci z kolei mają własne strony i część z nich postanowiła zamieścić – zupełnie bezinteresownie – link do owego bloga w sidebarze. John Mueller, odnosząc się – podkreślam – do tego konkretnego przypadku powiedział „If your students have blogs and they think, oh, this is actually a teacher that knows what he’s talking about, then that’s a good link. That’s not something you need to disavow just because maybe it’s a sitewide link or in the blogroll.„, tzn. skoro linki te są naturalne, to nie ma potrzeby się ich zrzekać, bo są OK. Nie traktujmy tego jednak za całkowite przyzwolenie na linkowanie site-wide – z takich linków jak najbardziej można korzystać, ale bardzo, bardzo ostrożnie i bardzo, ale to bardzo uważając na anchory;
- PR już nie istnieje – czyżby? Google wycofało się z udostępniania w toolbarze informacji o jego wartości, ale ani nie było oficjalnej informacji od wyszukiwarki o tym, że rezygnuje z korzystania z niego, ani nie było widać rewolucyjnych zmian w SERPach, które sugerowałyby całkowitą zmianę w podejściu do wyliczania wartości linków. Co więcej, osoby reprezentujące Google nadal posługują się określeniem „linki przekazujące PR” mówiąc o linkach pozycjonujących, ponadto na blogu Search Engine Land padło jasne stwierdzenie, że „Google explained that the company still uses PageRank data internally within the ranking algorithm, but the external PageRank values shown in the Toolbar are going away completely.” Akurat przypadek przekazywania błędnej informacji o PR jest o tyle ciekawy, że wiąże się z kolejną sytuacją pobieżnego zerknięcia na newsa – na jednym z profilów FB pojawił się wpis, w którym zacytowano kolegę z branży używającego określenia „manipulowanie PR” i… przypisano ten cytat mnie, oczywiście z sugestią, jakobym błędnie pisała o istnieniu PR;
- zagraniczne linki nie są przez Google traktowane za spam – czyżby? Stwierdzenie, jakoby można było spokojnie puszczać blasty z zagranicznych stron, bo wg Johna Muellera nie są one spamerskie, było sporą nadinterpretacją. Cytuję Johna „No, the quality of links doesn’t depend on their nationality or the languages they speak.„, co oznacza, że sam fakt tego, że link pochodzi z zagranicznej strony, nie kwalifikuje go od razu do spamerskiego. Znaczenie ma więcej czynników, a nie wyłącznie powiązanie regionalne czy językowe. Również to nie oznacza, że można dowolnie linkować z zagranicznych stron, w szczególności z modnych profilów (zazwyczaj pustych lub ewentualnie z krótkim opisem, co by link „wyglądał naturalnie”);
- nowy Pingwin ignoruje spamerskie linki, więc można sobie zaszaleć bez obaw o konsekwencje – czyżby? Akurat na temat Pingwina padło kilka skrajnych informacji, więc w tym przypadku odpowiedzialni za zamieszanie są sami Guglarze. Jedna z pierwszych informacji o Pingwinie real-time mówiła o tym, że w kontekście tego algorytmu nie ma już potrzeby zrzekać się linków właśnie dlatego, że zwierzak jest na tyle mądry, że sam wybierze, które linki chce zliczać, a które zignorować. Jedyny haczyk dotyczył wtedy tego, że jak ktoś przegnie, to nadal może dostać po łapkach w wyniku podjęcia ręcznych działań. Drobne zamieszanie wynikało jednak z nieprecyzyjnego sformułowania Garry’ego Illyesa, z którego można było wywnioskować, że jednak mają wbudowany system przewidujący ignorowanie wszystkich linków – tych dobrych, jak i złych. Garry sprostował jednak szybko, że chodziło właśnie o ręczne działania: „When speaking yesterday, a statement I made about manual actions was phrased in a way that sounded like I was talking about Penguin – that was incorrect and I apologize for the confusion. What I was trying to get across is that, when there are clear signs of search manipulation, manual actions may be used to discredit links.” (źródło: Search Engine Roundtable)
To tylko kilka przykładów z ostatniego okresu, ale jest tego dużo więcej. Za każdym razem, kiedy na blogu Google albo profilu któregoś z Guglarzy pojawi się informacja na temat tego, jakich źródeł linków Google nie lubi, pojawiają się posty głoszące o końcu linków z widgetów, artykułów sponsorowanych, albo też o tym, że Google nie zlicza linków ze stopek bądź z informacji prasowych. Nie wszystko jest jednak czarno-białe, mimo że mowa o SEO.
Z pewnością tego typu informacje mogą wskazywać nam kierunek działań wyszukiwarki, np. chwilowe skupienie się na linkach widgetowych, a nawet kilka akcji pokazowych w postaci masowego nałożenia kar. Jednak diabeł zawsze tkwi w szczegółach i nie zawsze wystarczy to, że link prowadzi z anglojęzycznej strony, że ma anchor w postaci słów kluczowych albo znajduje się w sidebarze czy widgecie. Znaczenie ma skala, jakość linkujących stron i całokształt działań, po których często widać, czy celem było wyłącznie podbicie pozycji, czy też nie. Nie bójmy się więc od święta wymienić linkiem w sidebarze, nie bójmy się wpisów do 10 topowych katalogów stron, nie bójmy się czasami linkować z treści pod warunkiem, że robimy to z głową. Skoro siedzimy w SEO, to i tak doskonale wiemy, że rozpoczynając pozyskiwanie linków nie będziemy w 100% bezpieczni i że w wielu przypadkach musimy uczyć się na własnych błędach. Dopóki nie dostaniemy po łapkach, nie wiemy jak daleko udaje nam się utrzymać od granicy, po przekroczeniu której mogą nas czekać niemiłe konsekwencje. Najważniejsze to nie podchodzić zbyt emocjonalnie to publikowanych informacji, sprawdzać ich źródła i testować na własnych stronach.